sobota, 27 grudnia 2014

Magia zimna


Nie wiem, czemu przyniosłem nagrzewnicę. Jaki był z niej pożytek, skoro wysiadła po kilku godzinach ogrzewania ambony. Byłem na siebie wściekły, że wziąłem tylko jeden zbiornik z propanem. "Zaprzyjaźnij się z zimnem" mówił mi kolega z pracy. Jak cholera... To było moje pierwsze samotne polowanie i chyba przesadziłem z zapewnieniem sobie komfortu. Wyśmiałby mnie, gdyby wiedział o wszystkich pierdołach, które tu przytargałem.
Ambona sama w sobie pokryta była mylarem, niczym jakimś kosmicznym kocem. W środku znajdowała się przenośna toaleta, lodówka pełna piwa, bo jakoś wcześniej nie przyszło mi do głowy, że w ogóle nie będę miał ochoty na picie, pusty już kanister na propan, nagrzewnica i przenośny palnik, z którego i tak nie miałem pożytku, bo wykorzystałem już cały propan do nagrzewnicy.
Kupiłem też zestaw samopodgrzewającego się jedzenia w puszcze. Wystarczy przekręcić ten mały kluczyk i patrzeć, jak para wydostaje się z dziur w wieczku. Po minucie danie było gorące i gotowe do jedzenia. Póki co radziłem sobie genialnie ze wszystkim, oprócz polowania.
Gulasz z puszki był średniej jakości, ale przynajmniej gorący. Podniosłem temperaturę ciała dostatecznie, żeby móc skupić się na czymkolwiek innym niż zimnie. Podnosząc klapę, przygotowałem się na podmuch lodowatego powietrza, który uderzył mnie w twarz niczym bicz. Zamrugałem. Czy to było to, na co wyglądało? Niedaleko ambony, kozioł podgryzał mech pokrywający jeden z kamieni. Z satysfakcją pomyślałem, że będę mógł pochwalić się znajomym, że przeżyłem w dziczy, niczym prawdziwy myśliwy, wystarczy tylko, że ustrzelę tego kozła i będę mógł wrócić do domu.
Mimo że nie byłem doświadczonym myśliwym, regularnie strzelałem z różnych strzelb i robiłem to już od przeszło dziesięciu lat. To, czy potrafię trafić w cel, nie podlegało wątpliwości. Kozioł był dość daleko, a silny wiatr mógł komplikować sprawę, jednak nie było to nic, z czym nie miałem wcześniej do czynienia. Wstrzymałem oddech, dokonałem ostatnich poprawek i pociągnąłem za spust.
Kozioł prawdopodobnie nawet się nie zorientował. Czerwona krew wytrysnęła z jego oka, po czym padł na ziemię, jak worek kartofli. Załamałem się, kiedy zdałem sobie sprawę, że muszę teraz pokonać całą tą drogę do jego ciała, a następnie zaciągnąć go do samochodu. Wpadłem na pomysł czegoś, co można by nazwać ogromnymi saniami do przeciągnięcia zwłok oraz buty śnieżne.
Spojrzałem jeszcze raz w kierunku kozła, żeby ocenić odległość, miałem już zwrócić głowę w stronę swoich butów, kiedy kątem oka zarejestrowałem jakiś ruch w oddali. Spojrzałem ponownie w kierunku kozła, uznając to za grę świateł, jednak znów dostrzegłem ruch. Inny myśliwy? Wyciągnąłem lornetkę i ustawiłem ostrość.
Kozioł dostał drgawek. Skręciło mnie. Źle trafiłem? Nie byłem w stanie pojąć jak to możliwe. Rozwaliłem mu cholerną czaszkę. Przestał się ruszać, a ja odetchnąłem z ulgą. Dopóki nie zaczął znowu się trząść. Odłożyłem lornetkę i chwyciłem swoją strzelbę, w celu dokończenia roboty. Kiedy jednak spojrzałem przez lunetę, przyszło mi do głowy, że coś jest nie tak.
Kozioł znajdował się częściowo w pozycji pionowej, drgając jak szalony. Ruch był dziwnie urywany, jak w animacji poklatkowej. Nie wyglądało to jak dogorywające zwierzę. Bardziej jakby coś się ruszało w środku. Kozioł stał już wyprostowany na tylnych nogach. Jego głowa wciąż latała bezwładnie, dopóki, cokolwiek było w środku, nie wspięło się na tę wysokość i nie weszło w głowę, niczym w jakieś przebranie. Głowa się wyprostowała.
Musiałem walczyć ze swoim oddechem. Całe ciało miałem sztywne ze strachu i zacząłem się pocić. Kiedy tak obserwowałem zwierzę, rana na głowie zaczęła się zasklepiać. Jak na nagraniach z rozkładu, które wielokrotnie oglądałem, ale w drugą stronę. Sam przecież widziałem, jak mój pocisk rozrywa mu czaszkę. Krew sączyła się ciurkiem ze śniegu po nodze zwierzęcia w górę jego ciała, aż została całkowicie wciągnięta przez dziurę w głowie, która zaraz potem zniknęła i "wypluła" kulę.
Zrobiło mi się niedobrze. Co mogłem zrobić? Nigdy wcześniej nie widziałem nic tak nadnaturalnego. To było za dużo naraz. W akcie paniki wycelowałem strzelbą w stworzenie, wstrzymałem oddech i oddałem drugi strzał. Stworzenie niespodziewanie odwróciło się i spojrzało prosto na nie. Wiatr przestał wiać, a podnosząc wzrok z lunety zauważyłem, że płatki śniegu zawisły nieruchomo w powietrzu.
Wszystko było nienaturalnie wyraźnie. Ja podglądane przez lupę. Kiedy spojrzałem ponownie przez lunetę, stworzenie zniknęło. Skuliłem się ze strachy i z trudem próbowałem pozostać przy zmysłach. Jebać ambonę. Jebać ten gówniany sprzęt. Zarzuciłem strzelbę przez ramię, założyłem buty śnieżne i ruszyłem do samochodu.
Mówią, że nie powinno się przemęczać na śniegu. "Jeśli się spocisz, nie żyjesz". Teraz już rozumiem. Mój pot natychmiastowo zamarzał, więc mogłem podtrzymać temperaturę ciała tylko przez jeszcze większy wysiłek. A to generowało więcej potu. Kątem oka dostrzegłem znajomą postać. Przemieszczało się równo ze mną, gdzieś za drzewami, tyle że nie do końca dotykało ziemi. Spanikowałem, dostrzegłem wejście do jaskini i poleciałem w jego stronę.
Dlaczego? Nie potrafię tego wyjaśnić. Coś instynktownego. Wydawała mi się bezpieczna. Kiedy znalazłem się w środku, zrozumiałem dlaczego ludzie pierwotni żyli w jaskiniach. Temperatura pod ziemią pozostaje w miarę stała przez cały rok. Po tym, jak to odkryłem, nie powinno mnie dziwić znalezienie swojego rodzaju ołtarza.
Jaskinia rozszerzała się w coś na kształt dziedzińca ze stosunkowo płaską podłogą i monolitami ustawionymi w okręgu wokół czegoś, a kształt stołu. Na całej powierzchni kamieni wyrzeźbione zostały symbole złożone z przecinających się linii. Poza jednym zdaniem napisanym w języku angielskim, sądząc po wyglądzie, dopisanym całkiem niedawno. "Tu nie ma śmierci, tylko to, na co pozwala". Na powierzchni ołtarza leżały rozkładające się zwłoki królika. Ktoś musiał je tu zostawić stosunkowo niedawno, bo inaczej zostałyby same kości.
Kiedy tak na nie patrzyłem, szczątki zaczęły się delikatnie ruszać. Futro wspięło się po kościach, nogi zostały wypełnione przez mięśnie. Rozkład, ale w drugą stronę. Wyglądało zbyt znajomo. Szybkie, urywane ruchy, jak w odtwarzaniu klatka po klatce, dopóki zwierzę nie wróciło do kupy. Wstało, powąchało powietrze i pokicało w kierunku wyjścia z jaskini. Pod światło dochodzące z wejścia, dostrzegłem sylwetkę, która wyglądała jak wysoki, umięśniony i owłosiony mężczyzna z porożem.
Instynktownie zacząłem biec, zanim jeszcze świadomie podjąłem decyzję o ucieczce. Uświadomiłem też sobie, że kiedy się zatrzymałem, płakałem z braku powietrza, w kompletnych ciemnościach. Wytarłem zamarzniętą wydzielinę z nosa, ale nie potrafiłem poskładać myśli. Najczystszy, najbardziej pierwotny strach, jaki kiedykolwiek czułem, rozdzierał moje ciało, a każda próba przejęcia kontroli nad sobą tylko pogarszała sytuację. I wtedy poczułem ciepły oddech na karku.
Nie wiem, jak długo byłem nieprzytomny. Obudziłem się w nieznanym mi, ale bardzo wygodnym łóżku. Kiedy oprzytomniałem, doszedłem do wniosku, że to jakaś drewniana chata. Starsza kobieta siedziała w bujanym fotelu przy kominku, uśmiechając się ciepło w moją stronę. Chciałem coś powiedzieć, ale nie mogłem złożyć zdania. Próba podniesienia się również nie odniosła skutku. "Nie przemęczaj się, wciąż jesteś bardzo słaby." Miałem tyle pytań, ale poddałem się i próbowałem skupić się na faktach.
Musiała mnie znaleźć, pomyślałem. Wyszedłem z jaskini o własnych siłach? Nie mogłem sobie przypomnieć. Kobieta po prostu się uśmiechała, owinięta w koc, bujając się w swoim fotelu. Na pewno nie zbudowała sama tej chaty? Być może, kiedy była młodsza. "Wiesz, w tych lasach nie wolno polować. Nie martw się  swoją broń, leży przy drzwiach." Rzeczywiście tam była, razem z tuzinem innych broni, różnych marek i modeli.
W końcu odzyskałem głos, wciąż jednak bardzo słaby i chropowaty. "Gdzie jestem?" Wciąż uśmiechała się bezmyślnie. "Ma pani jakiegoś męża?" Jeszcze bardziej denerwująca cisza. "Jak daleko mnie pani znalazła? Muszę wrócić do swojego samochodu." Tym razem uniosła brew, myśląc chwilę nad tym, co odpowiedzieć. "Usiądź, mój drogi. Nigdzie nie pójdziesz. Nie po tym, co zobaczyłeś." Wstała. Koc opadł na ziemię. A razem z kocem, iluzja starszej kobiety.

Autor: Aquareon @ Reddit, Tłumaczenie: TheWasp

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz