sobota, 17 stycznia 2015

Tam na dole jest światło cz. 1 (creepypasta)

"O co chodzi z tymi wszystkimi pytaniami?" Koleś, który się ze mną kontaktował mówił, że to zwykła robota na morzu. Cieszyłem się, że w końcu będę mógł zanurkować w czymś innym niż wieża ciśnień, czy zbiornik na ścieki. Organizatorzy tych kursów zwabiają cię pięknymi zdjęciami tych wszystkich nurków w hełmach nurkowych Kirby Morgan Superlite, spawających coś pod platformą wiertniczą i otoczonych niebieską głębią.
Cholera, zapiszcie mnie. Dokładnie tak to sobie wyobrażał 19-letni ja. Przeglądając te zdjęcia uwierzyłem, że będą mi płacić za coś, co w moim mniemaniu było jak wakacje. A potem okazało się, że wcale nie jest tak kolorowo. Tak szczerze mówiąc, to byłoby moje drugie nurkowanie w oceanie w ciągu trzech lat. Oczywiście, jeżeli cokolwiek by z tego wyszło. Głos po drugiej stronie telefonu wydawał się być niewiele starszy niż ja, kiedy robiłem licencję.

"Zdrowie psychiczne. Miejsce, w którym będziecie nurkować jest... dość niekonwencjonalne i warunki tam panujące mogą być stresujące. Instytut uznał, że najdogodniej będzie wykluczyć każdego, kto mógłby nie wytrzymać psychicznie. Koleś, z którym wcześniej pracowałem, siedzi teraz w wariatkowie, więc bagatelizuj tego pytania. Chcemy, żebyś wiedział, w co się pakujesz."

Przedstawił się jako Zach. Po prostu, bez nazwiska. Analogicznie firma, dla której pracował, nazywała się po prostu "Instytut". Albo trafiła mi się robota życia, albo ktoś robił mnie w konia. Jedno z ostatnich pytań w ankiecie brzmiało "Czy jesteś dualistą? (Czy wierzysz w zjawiska paranormalne, takie jak duchy, demony, zjawy, itp.)"
Nie interesuje mnie, w co wierzą inni ludzie. Jeśli musisz spędzić kilka tygodni z trzema innymi facetami w komorze dekompresyjnej, poruszanie tematów polityki, religii czy sportu jest raczej słabą strategią na przetrwanie.
Seks jest czwartym tematem, którego nie wolno poruszać, ale tylko podczas kolacji wigilijnej czy coś w tym stylu. Zboczone żarty są w porządku. Wyznania na temat czegokolwiek bliskiego twemu sercu? Raczej zły pomysł, chyba że w ostatnim dniu dekompresji.

Zaznaczyłem "nie" i oddałem ankietę Zachowi. Przejrzał moje odpowiedzi, pokiwał z aprobatą i włożył papier do szarej koperty, po czym otworzył swój telefon z klapką. Od lat takiego nie widziałem. "Jest idealny. Z tego co widzę, żadnych przeciwwskazań. Co? Jak najbardziej. Śmierć profesora Travigana była ciężka dla nas wszystkich. Był wspaniałym przyjacielem, dziękuję. Łódź gotowa? Wspaniale. Gdzie teraz jesteś? W takim razie zawróć po nas."
Jakąś minutę później podjechał do nas stary, ale całkiem zadbany samochód. Interesuję się samochodami równie mocno, co sprzętem do nurkowania, więc rozpoznanie wozu nie zajęło mi dużo czasu. "Pontiac z 1941?" Zach wyglądał na zmieszanego. "Nie wiem. Tak myślę? Chyba? Przynajmniej na zewnątrz." Wsiedliśmy razem na tylne siedzenie.

Przednia szyba i okna kierowcy i pasażera były przyciemniane. Przegroda oddzielająca tył od kierowcy była zasłonięta, ale kierowca miał interkom, dzięki któremu mógł się z nami komunikować. "Witam, Panie Cressman. Cieszymy się, że udało nam się znaleźć kogoś z tak wysokimi kwalifikacjami, jak pańskie. Proszę się niczym nie martwić. Cały potrzebny sprzęt czeka na pana na łodzi."
Nie wierzyłem. "Wypływamy już? Teraz, w tym momencie?" Zach się zaśmiał. "Nie ma chwili do stracenia!" Dziwny koleś. Zacząłem mieć wątpliwości, dopóki nie wyciągnął rulonika banknotów spod siedzenia. "Zaliczka, na którą się umawialiśmy. Jedna czwarta tego, co dostaniesz, jak wszystko pójdzie zgodnie z planem."

Po tym ostatnim przeszły mnie ciarki. Jeśli coś "pójdzie nie tak" 300 metrów pod wodą, skończy się to pewnie pogrzebem z zamkniętą trumną. Niewiele ludzi zarabia na życie brnąc przez szelf kontynentalny w dzwonie nurkowym spoglądając "na świat" przez akrylową płytę i wdychając Heliox. Albo i Hydrox, jesli mówimy o naprawdę głębokich nurkowaniach.
Czasem zastanawiało mnie, jak dziwnym jest fakt, że małpa żyjąca na sawannach na skutek ewolucji i warunków ekonomicznych trafia w takie środowisko. Podobnie jest z kosmosem, tylko że jest piękny. Tu na dole otacza cię jedynie niekończąca się czerń. Posępna, pozbawiona gwiazd przestrzeń.

Zauważyłem, że było wyjątkowo cicho, jak na samochód na diesela. "Oh, nie jeździ na żadnym paliwie." Jakby się zastanowić, kiedy wsiadaliśmy, nie widziałem rury wydechowej, za to dało się usłyszeć ciche elektryczne brzęczenie zamiast zwykłego warkotu silnika spalinowego. "Nieźle, jedzie na akumulatorze?" Uniósł brew szukając odpowiednich słów. "Nie, nie akumulator. Chociaż silnik jest bez wątpienia elektryczny."

"Czyli jednak ogniwo paliwowe." Potrząsnął głową i wskazał za swoje ramię. Spojrzałem za siebie w miejsce, gdzie powinien znajdować się jeszcze jeden rząd siedzeń. Zamiast nich zobaczyłem zbiorniki zawierające jakiegoś rodzaju świecące niebieskie paliwo. Zbiorniki połączone były ze sobą rurami, które szły do czegoś, co wyglądało jak szklana piramida z warstwami folii aluminiowej i waty ułożonych naprzemiennie w środku.
Z górnej i dolnej warstwy wystawały pojedyncze metalowe końcówki, jedna czarna, druga czerwona, połączone ze sobą metalowym zaciskiem. Przewody biegnące z tych końcówek znikały w dziurze w podłodze samochodu. Prawdopodobnie prowadziły do silnika.
"Nigdy nie widziałem czegoś takiego." Zajęty smsowaniem Zach burknął tylko "To na pewno." Podróż nad morze zajęła równo cztery godziny. Zatrzymaliśmy się kilka razy, że coś zjeść i skoczyć do toalety. Męczyłem go, żeby powiedział mi coś więcej o konstrukcji na tylnym siedzeniu, ale był zbyt zajęty pisaniem smsów. Kusiło mnie, żeby zajrzeć pod maskę, kiedy siedział w toalecie, ale jednak się opamiętałem. 

Łódź była przepiękna. 13-metrowy katamaran, co dziwne, bez żagli. Powód poznałem dopiero, gdy weszliśmy na pokład. Tył statku zajęty był głównie przez szklane zbiorniki z niebieskim paliwem. Tym razem jednak, przewody dążyły silników łodzi. Główną różnicę stanowiła tu 3-metrowa swojego rodzaju antena przypominająca stroik laryngologiczny złożona starannie we wgłębieniu w podłodze.
Spojrzałem na Zacha unosząc brew. "Odbiornik drgań rezonansowych", powiedział. "Wykorzystuje częstotliwości drgań ziemi, by wydobyć z nich energię. Nie wystarczy to do bezpośredniego uruchomienia silników, ale zasili akumulator orgonowy. Na morzu trzeba dbać o takie szczegóły."


Zwitek banknotów w kieszeni mojej kurtki był jedyną rzeczą powstrzymującą mnie przed ucieczką. Po co w ogóle było to urabianie i pytania o stan psychiczny? Chociaż mówi się, że prawdziwi wariaci nie zdają sobie sprawy ze swojego szaleństwa. Nie mam pojęcia czy to faktycznie zasilało silniki, czy nie, ale nie płacono mi za tą wiedzę.
"Zachary! Udało ci się!", na pokład wyszedł siwy, postawny mężczyzna w dziwnym uniformie. Zach przywitał go ściskając mu rękę w dziwny sposób. "To ten chłopak?" Zack klepnął mnie po plecach. "Oczywiście. Największa szansa na negację, jaką mogliśmy znaleźć. Wśród aplikacji, które otrzymaliśmy oczywiście. Nie przewiduję żadnych komplikacji tam na dole, ale przezorny zawsze ubezpieczony. Zaczynajmy."
Silnik brzmiał jak wodospad. Nie do końca jak prawdziwy silnik, ale dało się słyszeć typowy szum oceanu siekanego przez łopaty śruby. Pogoda była ładna, a ja rozkoszowałem się słonawą bryzą. Zastanawiałem się, jak by zareagowali, gdybym zaczął węszyć i znalazł prawdziwy akumulator, który byłem pewien, że gdzieś tam jest.

"Jak daleko jesteśmy?" Kapitan zwolnił obroty i zaczął bawić się konsolą nawigacyjną. "12 kilometrów. Myślę, że wystarczy." Co teraz? Zach wszedł do kabiny, a ja za nim. Typowe dla tego typu łodzi lodówka, mikrofala, toaleta połączona z prysznicem oraz chowane stoliki na posiłki.
No i metalowa kula o średnicy mierzącej jakieś 30 cm z zaplątanym zwitkiem czarnych kabli wystających z różnych miejsc. Niekończąca się parada dziwności. Zach wyciągnął klucz, który miał zawieszony na szyi, pod koszulą. Kapitan zrobił to samo. Obaj umieścili swoje klucze w konsoli obok ekranu nawigacji i przekręcili je. 
"Sprawdziłeś dokładnie współrzędne?" Zapytał nerwowo Zach. "Nie chcę powtórki z Tonga." Podrapał się po głowie i spojrzał ostatni raz na nawigację. "Wciąż myślę, że to był błąd sprzętu. Sprawdziłem wszystko trzy razy. Jesteśmy gotowi do zrzutu." Och. Zrzut. No tak. Albo ta farsa miała się zaraz skończyć, albo mieli jeszcze jakiegoś asa w rękawie, żeby solidnie mnie wystraszyć.
Metalowa kula podwieszona pod sufitem zatrzęsła się coś, jakby jakaś masa w środku zaczęła się kręcić. Poza tym dało się usłyszeć bardzo niskie, prawie niewyczuwalne buczenie. "Cztery tysiące RPM. Dziesięć tysięcy. Dwadzieścia sześć tysięcy RPM. Natężenie wygląda dobrze. Zrzut za dziesięć minut na mój znak. Znak." Zach uśmiechnął się szaleńczo. "Lepiej złap się własnych jaj."

Powinienem był. Kiedy zostały sekundy, podłoga jakby się pode mną zapadła. Zwymiotowałem całe śniadanie i patrzyłem jak rozchodzi się w zwolnionym tempie tworząc kulki w powietrzu. Oczywiście statek wciąż tam był, jednak wszystko dookoła sprawiało wrażenie rozbitego na malutkie kawałeczki jak w kalejdoskopie.
Nagle znaleźliśmy się z powrotem na morzu. Moje wymiociny, przed chwilą wiszące w powietrzu, opadły i rozprysły się na podłodze. Zach jęknął "Lepiej, żeby nie zostawiło plam. Przyniosę ci mopa." Stałem ogłupiony ściskając mój wciąż drżący brzuch, przerażony z szeroko otwartymi oczami. "Co się kurwa właśnie stało!" Zach obrócił się i zastanowił się chwilę, o co pytałem. "Skok? Nie martw się, zaoszczędziło nam tygodnie podróży w czasie! Wiesz co mówią o darowanych koniach."


To nie wystarczyło. "Nie, powiedz mi co to do kurwy było." Nie chciałem, żeby brzmiało to tak groźnie, ale nigdy nie czułem się tak poruszony. Przyjął to ze spokojem. "Na świecie, na ziemi i w niebie istnieje więcej rzeczy niż ci się wydaje, bla bla... nie mogę za wiele mówić. Możesz nas nazwać kolekcjonerami zagubionych technologii, zapomnianej sztuki, wartościowych sekretów pogrzebanych w postępie czasem i niekorzystnej polityki dnia. Wciąż możesz nurkować, mam nadzieję?"
Przez kolejną godzinę leżałem pod pokładem, próbując utrzymać treść swojego żołądka w żołądku. Hologram? A może dosypali mi narkotyków. Ale kiedy? Im więcej pytań zadawałem tym więcej powtarzali, że nie muszę znać szczegółów, żeby zanurkować. Wspomnienie zapłaty czekającej na mnie po wszystkim pomogło mi dojść do siebie. 

"Ile orgonu zostało?" Byłem już na nogach przygotowując się do nurkowania, kiedy pozostała dwójka prowadziła wymianę zdań kompletnie nie mających sensu. Spoglądając na szklane zbiorniki, substancja zdawała się świecić słabiej. "Cholera, 34%. Naprawdę tak daleko doszliśmy? No cóż... Wygląda na to, że jednak użyjemy akumulatorów." Zach westchnął. "Właśnie dlatego powinniśmy byli wziąć spodek." Kapitan machnął lekceważąco, przewracając oczami. "Nie ze mną za sterem. Jeśli chcesz postawić stopę na czymś zasilanym Vrilem, musisz być znacznie odważniejszy ode mnie."

Ogromny stroik laryngologiczny rozwinął się z wgłębienia w podłodze, po czym rozciągnął się teleskopowo na kolejne 3-4 metry. Kiedy to się stało, poczułem delikatny nacisk na moje ucho wewnętrzne.  Coraz ciekawiej. Jeśli to wszystko faktycznie było na pokaz, musieli się nieźle wykosztować, żeby to wszystko wyglądało wiarygodnie.

"To tutaj. Zakładajcie sprzęt. Uzupełnienie zbiorników zajmie nam co najmniej godzinę, ale wy na dole nie powinniście spędzić nawet połowy tego czasu. Nie jest tak głęboko, ale jednak poniżej dopuszczalnej głębokości dla normalnych, rekreacyjnych nurkowań." Stary wiedział więcej o nurkowaniu niż ja, ale domyśliłbym się. Poniżej około 7 metrów ze względu na ciśnienie tlen staje się zabójczy dla człowieka i trzeba używać mieszanki zawierającej azot, który poniżej tej głębokości rozpuszcza się w krwiobiegu.

Zajmuje to jednak trochę czasu. Po to są kalkulatory nurkowe. Obliczają ile czasu można spędzić na danej głębokości, zanim stężenie azotu w krwi sięgnie niebezpiecznych wartości. Można oczywiście przebywać dłużej na danej głębokości, jeśli posiada się komorę dekompresyjną. Ale na łodzi nie widziałem takowej.
"Jakieś rady co co dekompresji?" Oczy starca się zaświeciły i popędził pod pokład, wracając z dużą torbą. "Model nadmuchiwany. Używany tylko raz, działa jak talizman. Kompresor jest w oddzielnej torbie. Przygotuję go, gdy będziecie na dole." Nie igram z losem i tak też mu powiedziałem. "Nie, przygotujesz go teraz. Nie zanurkuję, póki nie będziesz miał wszystkich środków potrzebnych do wyciągnięcia mnie, jeśli będę tego potrzebował."


Ustawienie wszystkiego i sprawdzenie funkcjonalności zajęło dobre dwadzieścia minut. Czułem, że tym żądaniem trochę się od nich wyalienowałem, ale na kursach uczono mnie, że istnieją dwa typy nurków: odważni i starzy. Nie ma starych i odważnych. Jeśli nie działasz bezpiecznie, długo nie podziałasz.

"Nalepka mówi, że ostatnia inspekcja miała miejsce dwa lata temu. Powinieneś sprawdzać to co roku. Słyszałeś kiedyś o wypadku Byford Dolphin? Różnice ciśnień się nie pierdolą." Sprawiał wrażenie urażonego i próbował za wszelką cenę zapewnić mnie, że wszystkie uszczelki są nieskazitelne. Zach z kolei wykazywał mniej dyplomatyczne podejście. "Jeśli chcesz wrócić, możemy cię odstawić na miejsce. To jednak będzie oznaczało szukanie kogoś na twoje miejsce."

Sprawdzał mnie. Zastępstwo, co? Jebać to. Zaryzykuję. Ubrałem się i pomogłem dzieciakowi sprawdzić jego sprzęt. Stresowało mnie, że był taki zielony. Kiedy go zapytałem, pokazał mi licencję na rekreacyjne nurkowanie. Musi mi to wystarczyć. Nikt mnie nie ostrzegał, że będę kogoś niańczył.


"Powiesz mi, co będziemy robić tam na dole?" Sprawdzał swój ustnik. Dmuchnął zadowalająco. "Nie martw się. Dowiesz się, jak to zobaczysz. Podpłynęlibyśmy do łodzi podwodnej, tylko że teraz jest serwisowana." Och, mają łódź podwodną. Naturalnie. Ale w sumie, skoro mają jakiś tajemniczą kosmo-łódź, dlaczego nie mieliby w posiadaniu cholernej łodzi podwodnej. Kim dokładnie są ci ludzie?

Ciąg dalszy nastąpi...

Autor: Aquareon @Reddit, tłumaczenie: TheWasp

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz